Weekend, błogie nicnierobienie (nie zawsze, ale zdarzają się przecież właśnie takie weekendy) i nieśmiertelne ‚zjadłabym coś dobrego’ łatwo wymienialne na ‚zjadłabym coś słodkiego’. Kto nigdy nie słyszał tego zdania? 🙂

Jak byłam małą dziewczynką, a mama nie miała ochoty krzątać się w kuchni mowiła ‚przecież sama umiesz upiec prawdziwe ciasto’. A w tamtych czasach moje „prawdziwe ciasto” oznaczało Dwukolorowca.

Przepis na niego mama wycięła chyba z jakiejś gazety, a na zdjęciu dołączonym do przepisu jakaś mała dzieczynka z warkoczykami trzymała talerzyk z ciastem. ‚Zawsze robię je sama!’ brzmiał napis. Zdjęcie było biało-czarne, a przepis z czasem zżółkł. Ciekawe, że ten przepis zawsze funkcjonował u nas w domu pod tą nazwą a nie, jak u wielu znajomych, jako zebra.

Zdecydowanie jest to jeden z tych boleśnie prostych przepisów więc gdyby ktoś szukał czegoś skomplikowanego lub wyszukanego to niestety, nie tym razem. Prostota tego przepisu – doprowadzona do powalającego na kolana poziomu – bywa jego dużą zaletą. Szczególnie wtedy kiedy w zrobienie czegoś słodkiego chcemy wmanewrować potomostwo.. albo męża 🙂 A zrobić je można – w przerwie na reklamę. Przy następnej przerwie
Można ten przepis modyfikować, ja chyba nigdy nie upiekłam tego ciasta dwa razy w tej samej wersji. Wersja ze zdjęć jest wymuszoną na mnie wersją ‚bajecznie kolorową’, uzyskaną za pomocą barwników spożywczych.

Dwukolorowiec
– 4 jajka
– 1,5 szklanki mąki
– 1 szklanka cukru (mozna zmniejszyć tę ilość)
– 1 szklanka oleju
– 1 łyżeczka proszku do pieczenia
– 4 łyżeczki kakao (lub inne dodatki)

Jajka utrzeć z cukrem. Do białej, puszystej masy dosypywać po łyżce mąkę wymieszaną z proszkiem do pieczenia, cały czas ubijając. Dolać olej* (można go zastąpić rozpuszczonym masłem) i wymieszać. Tak przygotowaną masę podzielić na dwie równe części. Gdyby ktoraś masa była za gęsta trzeba dolać 0,5-1 szklanki wody.

Tu zaczyna się zabawa. Jedną część można zostawić tak, jak jest, a do drugiej dodać np kakao lub kawę instant. Do jednej części rodzynki, do drugiej pokruszoną czekoladę. Do jednej banany, a do drugiej jabłka starte na tarce. Możliwości jest od groma…

Potem jedną masę wlewamy do keksówki, a drugą… albo bardzo delikatnie wlewamy tak, aby druga masa była na drugiej, albo wlewamy mniej delikatnie i wtedy druga masa utworzy „lejek”, albo wlewamy obojętnie jak a potem końcówką ostrego noża robimy zawijańce albo… sami wymyślamy wzorki 🙂 Znów, możliwości jest masa.

Piec ok 45 minut w temp. 160C

* W czasach mojego dzieciństwa olej był zdecydowanie lepszą alternatywą niż margaryna, masło zbyt ‚drogocenne’ – dlatego w oryginale jest olej. Myślę, że nie bez znaczenia jest to, że ciasto miało być ‚wykonalne’ przez dzieci, a rozpuszczanie masła przez parolatka to średni pomysł.