Jak coś może być zarazem proste i skomplikowane? A, może… mam na to namacalny (i jadalny) dowód.
Przyznaję, że przetwory to nie jest moja miłość i w głębi duszy tego żałuję. Wynika to pewnie z tego, że moja mama też nie była wielką ich fanką. Kompoty – tak ale jakieś zabawy w smażenie konfitur czy robienie papryki w zalewie – zdecydowanie nie. Są trzy rzeczy, które w moim domu zamykało się w słoikach na zimę: owoce (głównie w postaci kompotów lub drylowanych wiśni do ciasta), ogórki (kiszone, ale bardzo rzadko) i grzybki (w occie – uwielbiam! nie potrafię ich odtworzyć!). Do punktu pierwszego należy dodać mój ulubiony podpunkt: galaretka z porzeczek! I to jest właśnie jedyna rzecz w kategorii przetwory, którą robię (choć jeśli lato będzie nadal takie deszczowe skuszę się chyba na dżem lub konfiturę).

Ogromną zaletą tej galaretki jest to, że robi się ją z surowych porzeczek, dzięki czemu nie umykają nigdzie cenne witaminy. A witamin porzeczka ma sporo: cała masa wit. C i rutyny (panie z cerą naczynkową ręka do góry), antocyjany (na ból gardła), błonnik, fosfor itd itp. Galaretkę tę można z równym powodzeniem robić z czarnych porzeczek (w/g mnie smakuje jeszcze lepiej). Ja zrobiłam z czerwonych bo czarnych nie mogłam nigdzie kupić.

Galaretka z surowych porzeczek

– 500g porzeczek
– 350g cukru
– szczypta cierpliwości

Słoiki umyć i wyparzyć (najlepiej wstawić je do nagrzanego piekarnika i zostawić na parę minut). Wyparzenie ich jest bardzo ważne bo galaretki nie gotujemy i nie pasteryzujemy więc należy zachować 200% higieny.

Porzeczki odszypułkować, dobrze umyć i odsączyć. Wrzucić do miski i zmiażdżyć (ja używam blendera).

Następnie przekładać porcjami (po 3-4 łyżki) na gęste sitko i przecierać – pozbywamy się w ten sposób pestek i skórek. Im mocniej je zmiażdżymy, tym łatwiej powinno nam pójść przecieranie.

Uzyskujemy dość gęsty przecier, do którego partiami dosypujemy cukier i… mieszamy, mieszamy, mieszamy aż do całkowitego rozpuszczenia cukru.
To właśnie ten moment, w którym okazuje się czy mamy wystarczająco duże pokłady cierpliwości – zdecydowanie polecam użycie jak najdrobniejszego cukru (ale nie pudru). W momencie, w którym cała partia cukru już się rozpuści galaretka wyraźnie zaczyna gęstnieć. Wtedy należy jak najszybciej przełożyć ją do wcześniej przygotowanych słoiczków.

Ja zazwyczaj trzymam je w lodówce, ale jeśli ktoś nie chce to wieczka słoików warto przetrzeć spirytusem przed zakręceniem.

Następnego dnia można już ją jeść – genialnie sprawdza się do naleśników, przekładania ciast, kanapek z białym serem itp itd

Co do technikaliów – niektórzy pomagają sobie sokowirówką (nie mam więc nie sprawdzałam), natomiast nie polecam używania miksera do mieszania przecieru z cukrem – zbyt napowietrza galaretkę i ma ona potem tendencję do rozwarstwiania i szybszego psucia. Ja używam drewnianej łyżki – i wierzcie mi lub nie – ma to swój urok 🙂