Jest prawie północ a ja właśnie odeszłam od „garów”. Nie stałam przy nich długo – nie mam czasu, ani energii.
Ostatnio życie wrzuciło wyższy bieg, a ja nie wyrabiam na zakrętach. Nie mam czasu na nic, ale na jedzenie muszę znaleźć. Powód jest trywialny – muszę jeść regularnie, bo inaczej przypłacam to koszmarnymi, parodniowymi migrenami. Uroki spadków poziomu glukozy…

W takim momencie jedzenie musi spełniać dwa warunki – po pierwsze musi się dać szybko przygotować. Po drugie – musi być ‚zjadliwe’ w taką pogodę. Mięso ostatnio omijam szerokim łukiem…

Na szczęście są pomidory. Na szczęście jest stara, dobra klasyka. Ale dzisiejszy odcinek sponsorują dwa słowa – „pomidor” i „sałatka”. Bo generalnie to miało być o sałatkach. O sałatkach, których… nie lubię. Nie lubię no – nie jestem zodiakalnym (chińskim) królikiem i sałata mi nie wchodzi. A ta sałatka a i owszem, a i tak bo.. nie zawiera sałaty 🙂 Caprese, moja miłość! 🙂
Choć nie zawsze jestem taka egzaltowana bo najbardziej kocham sałatkę z pomidorów – z samych pomidorów (plus przyprawy). Mogłabym na kilogramy – i zasadniczo, właśnie tak ją jem 🙂

Ale dzisiaj wersja de luxe czyli klasyka gatunku:

A następnym razem będzie inna sałatka, którą robi się równie szybko – trzeba tylko dzień wcześniej zrobić marynatę. Ale o tym następnym razem!